„A On wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał uczniom”
(Łk 24, 30).
Z pewnością niejednemu z nas zdarzyło się kiedyś znaleźć w tłumie ludzi nieznanych i poczuć się wśród nich obco. Różne to były sytuacje; stadion, peron dworca kolejowego, duże miasto, kino itd… Zagubiony człowiek rozgląda się, szuka kogoś znajomego, aż w pewnej chwili… dostrzega kogoś znajomego. Dochodzimy do tej osoby z pytaniem; „Jak się masz ? Co słychać ? Cieszę się, ze spotkaliśmy się !”. I choć było to krótkie spotkanie, to jednak podziałało ono na nas krzepiąco, usunęło poczucie osamotnienia.
Uczniowie, którzy spotkali Chrystusa na drodze wiodącej z Jerozolimy do Emaus, przeżywali bolesną pustkę. Może byli nawet rozczarowani czy rozgoryczeni ? Przecież, zostawili wszystko i poszli za Nim, bo uważali Go za Mesjasza, bo „był prorokiem potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu” (Łk 24, 29). Zawiedli się na Nim, skoro spodziewali się, że „On właśnie miał odkupić Izraela (…), a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak to się stało” (Łk 24, 21).
Trudno dziwić się, że tak myśleli. Zanim zawisł na krzyżu jak pospolity przestępca, wiele mówił o królestwie Bożym, które nadchodzi (por. Łk 10, 9), kazał zabiegać o nie i o jego sprawiedliwości, tłumacząc, że wszystko inne będzie im przydatne (por. Łk 12, 31). Obiecywał nawet , iż Jego najbliżsi będą z Nim jedli i pili przy Jego stole i zasiadali na tronach, sądząc dwanaście pokoleń Izraela (por. Łk 22, 30). Owo wyzwolenie i królestwo pojmowali tak, jak i inni sympatycy z Galilei: że ich Mistrz wznieci zakończenie sukcesem powstanie przeciw Rzymianom, że usunie znienawidzonych okupantów, a wtedy naród żydowski odzyska dawną świetność i potęgę. Tego wszystkiego się spodziewali, a oto w Wielki Piątek ich nadzieje prysły jak mydlana bańka. Dlatego tacy smutni. Postanowili opuścić święte miasto. Snuli różne domysły co do swoich osób. Lepiej być dalej od niegościnnej Jerozolimy. I w takim duchu zmierzali do Emaus. Nie uświadomili sobie głębszego wymiaru Jezusowej misji. Dopiero wyjaśnienia towarzysza drogi , pomogły im pojąć, że zbyt płytko i powierzchownie patrzą na te wydarzenia, w których dane im było uczestniczyć. „O, nierozumni, jak nieskore są wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy ! Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały ? I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24, 25-27).
Nie potrafili zaprzeczyć logice Jego słów. Lecz droga do uznania, że Jezus jest owym „Sługą Jahve”, o którym tak przejmująco pisał Izajasz (por. Iz 53, 1-12), do uwierzenia, że Ukrzyżowany zmartwychwstał , nie była łatwa. Owszem, słyszeli o tym, co mówiły kobiety, które były rano przy grobie, wreszcie „miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, że On żyje” (Łk 24, 23). Czy jednak można dać wiarę słowom niewiast ? Jak to wszystko wytłumaczyć, poukładać w sensowną całość ? W Jerozolimie opowiadano, że uczniowie wykradli zwłoki Mistrza. Różne krążyły opinie i jak mówiono – pochodzące z kręgów „dobrze poinformowanych”… Bali się, że ktoś może ich rozpoznać. Lecz coś budziło ich sympatię do spotkanego w drodze wędrowca. Był człowiekiem wykształconym, znał Pismo, ale robił wrażenie, jakby nie wiedział o tym, co niedawno zaszło i czym żyje opinia Jerozolimy. Nadchodziła noc. Byli już zmęczeni podróżą. Chcieli się posilić. Zaprosili do gospody i dołączonego towarzysza. Nie odmówił. Tego, co tam przeżyli, nie zapomnieli nigdy: „Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im. Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął”. (Łk 24, 30-31). Nie musieli pytać o Jego imię. Mimo zmęczenia szybko wrócili do świętego miasta, aby opowiedzieć Apostołom o wszystkim, co się stało, co ich spotkało. Z pewnością te około 11 kilometrów przeszli szybciej, niż poprzednio. Tam dowiedzieli się od innych „Pan rzeczywiście zmartwychwstał i ukazał się Szymonowi” (Łk 24, 34).
I dziś Chrystus kroczy drogami ludzkiego życia. Czasem, mimo przeżywanej pandemii i ludzkiej kwarantanny, nie rozpoznany przez nas. Jesteśmy mimo wszystko zajęci małymi sprawami, zmęczeni codziennymi wysiłkami, czasem nawet sfrustrowani i zalęknieni. A On chce krzepić nas swoim Słowem i posilać własnym Ciałem. Pragnie pomóc nam w przełamywaniu ciasnych schematów myślenia i uspokoić skołatane serca. Nie wdziera się jednak przemocą; czeka na nasze zaproszenia. Czy nie każemy Mu czekać zbyt długo ?
Biskup Andrzej Lipiński
Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis