Błogosławieni pokój czyniący

Jeżeli mamy zostać kiedyś nazwani synami Bożymi, to już teraz musimy zacząć uczyć się wprowadzać pokój, choćby tylko na dostępną nam obecnie miarę.

Osiem błogosławieństw można rozważać pojedynczo, każde osobno. Można jednak także przyjąć je jako pewien zarys duchowej drogi. Zaczyna się ta droga od jakiegoś przynajmniej stopnia oderwania serca od dóbr cząstkowych i przemijających: błogosławieni ubodzy w duchu. To oderwanie musi oczywiście rosnąć, a wzrost taki kosztuje i boli: błogosławieni, którzy się smucą, idą w dobrym kierunku. Następnym stadium jest zrozumienie naszej własnej małości i rezygnacja z fałszywych ambicji: błogosławieni cisi. Nie przeceniając siebie, można wreszcie dostrzec drogę do poprawy – błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości – a także ukochać bliźnich: błogosławieni miłosierni. Doszedłszy tutaj i potwierdzając tę postawę kolejnymi codziennymi wyborami, człowiek nabiera jednoznaczności dążenia i usposobienia, zwróconego coraz pełniej ku Bogu: błogosławieni czystego serca. I wreszcie kiedy ta jednoznaczność zaczyna przelewać się na otoczenie, jej nosiciel dosięga już powoli miary synostwa Bożego: błogosławieni pokój czyniący.Na wzór jedynego Syna Bożego, także i ci synowie przynoszą nam pokój inny niż ten, który świat daje. Spotykamy nieraz ludzi spokojnych po prostu dlatego, że taki odziedziczyli charakter: to może być miłe, nawet krzepiące, ale to jeszcze nie to. Spokój naturalny załamuje się prędzej czy później w próbie. Pokój Boży, gdy raz opanował serce, w próbach rośnie. Spokój naturalny jest często nie do przekazania drugiemu człowiekowi w chwili jego próby i posiadacz takiego spokoju boi się iść do cierpiących, bo czuje się wobec nich zażenowany, nie mając im nic do powiedzenia. Pokój Boży dociera bez słów, a zresztą jego nosiciel myśli o czyjejś potrzebie, nie o swoim zażenowaniu. Spokój naturalny jest raczej czymś negatywnym, brakiem strachu czy bólu: Pokój Boży jest czymś najpozytywniejszym w świecie, bo jest obecnością Boga, która nawet jeśli nie usuwa strachu i bólu, podporządkowuje je sobie i odsyła na właściwe ich miejsce, do kąta.

To nie znaczy oczywiście, że póki człowiek nie doszedł na wyżyny świętości i nie promieniuje obecnością Bożą, nie musi się troszczyć o wprowadzanie pokoju w otoczeniu. Przeciwnie, im więcej go wprowadzi, tym dla wszystkich zainteresowanych lepiej, ale trzeba pamiętać, że to przez długi czas może być tylko pół skuteczne, ćwierć skuteczne, a czasem zgoła bezskuteczne. Jak każdy inny dobry wysiłek, którego przecież nie porzucamy tylko dlatego, że się nie udało. Jeżeli mamy zostać kiedyś nazwani synami Bożymi, to już teraz musimy zacząć uczyć się wprowadzać pokój, choćby tylko na dostępną nam obecnie miarę. Choćby tylko (co podobno Św. Franciszek Salezy zalecił jakiejś pobożnej duszy jako ćwiczenie wstępne) przez cichsze zamykanie drzwi. Po prostu dla wprawy.

 

Facebooktwitteryoutubeinstagram
Facebooktwitter

Bądź pierwszy, który skomentuje ten wpis

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.


*


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.